Rozbawił mnie ten angielski pun do rozpuku a meme, którego jest częścią nie chce mi wyjść z głowy. Jest śmieszny, nieinwazyjny i ukazuje pewne stereotypy w pozytywny, rzekłbym, sposób.
Tkwi w nim jednak sporo prawdy. Do czego piję? Ano, do napiętej sytuacji pomiędzy Koreą Północną a Południową która z ostatnimi deklaracjami tej pierwszej wydaje się znów zaogniać. No właśnie – wydaje się. Bo ile to już razy sytuacja na Półwyspie Koreańskim wydawała się wieszczyć początek nowej wojny? Ile razy Korea Północna groziła Południowej, ile razy Świat nie reagował na te groźby i wreszcie, ile razy USA stawało po stronie Korei Południowej i sytuacja wracała do stanu sprzed pogróżek?
W odpowiedzi na ostatnie groźby Pjongjangu, Korea wespół z USA urządziły pokaz siły w postaci tzw. „elephant walk”, który na nasz rodzimy język media przetłumaczyły dosyć koślawo jako „marsz słoni”. W skrócie chodzi o to, żeby pokazać że my potrafimy poderwać do lotu wszystkie nasze samoloty na raz, Wy macie się przestraszyć bo zdajecie sobie sprawę z tego, że Wam się to nie uda. Idę o zakład, że w ciągu tygodnia sprawa ucichnie, aż do następnego incydentu rzecz jasna i nikt sobie tym głowy zawracał nie będzie.
Korea Północna nie jest specjalnie atrakcyjnym miejscem ze strategicznego punktu widzenia. Surowców ciekawych nie ma, zupełnie jak Japonia (tyle że ta druga jest mimo wszystko na cenzurowanym, od czasów wesołych kamikaze), porozmawiać niby też nie ma o czym… Generalnie – dziura jakich mało bez żadnego znaczenia. A przynajmniej tak się mówi.
Bo skoro tak, to dlaczego USA nadal utrzymują tam swoją obecność? Właśnie dlatego. Utrzymanie status quo leży w jak najlepszym interesie tak USA, jak i Korei Północnej i Południowej.
- Korea Południowa – obecność Stanów Zjednoczonych w regionie pozwala jej nie tylko utrzymać w ryzach swoich braci z północy, ale także niesie ze sobą konkretne militarne korzyści: technologie, strategie wojskowe, dodatkowe jednostki, najlepsze światowe wzorce wojskowe. No i groźba użycia broni atomowej przez Pjongjang zredukowana do minimum, Kim Dzong Un nie jest w ciemię bity, guzika nie wciśnie.
- Korea Północna – dzięki ciągłemu zainteresowaniu Stanów Zjednoczonych tym regionem oczy całego świata zwrócone są na Koreę Północną która może robić to, co lubi najbardziej – machać szabelką i krzyczeć o tym na cały świat. Dodatkowo, pozwala to na utrzymanie się we względnej niezależności od Chin, które mimo oficjalnych chęci współpracy i deklaracjach o „przyjaźni” (skąd my to znamy…) mają chrapkę na KP co najmniej w takim samym stopniu, jak Rosja na tereny Białorusi.
- USA – główny podejrzany i jednocześnie beneficjent. Co mają do zyskania? Sama obecność w regionie jest, w moim odczuciu, wystarczającą nagrodą. Mogą kontrolować, tak jak do tej pory, militarne zapędy Japonii i patrzeć na ręce Chinom. Dzięki relatywnie niskim kosztom utrzymania jednostek w tamtym rejonie (przecież i tak już tam są), Stany Zjednoczone mogą skutecznie blokować zapędy Chin, mierzące w całkowitą kontrolę nad swoim bezpośrednim sąsiedztwem.